chociaż chciałem, jak najbardziej pragnąłem żyć. Nie rozumiałem, skąd nagle wzięła się ta niechęć do życia, nie umiałem sobie wytłumaczyć, dlaczego przestało mi zależeć, skąd ten strach przed wyjściem z pokoju, z domu, obrzydzenie do jedzenia, a nawet mycia. <br>Siedzę na krześle dziadka przy wejściu do szklarni. Półmrok. Świeci tylko żarówka nad blaszaną szafą na narzędzia i ubrania robocze. Otwierają się boczne drzwi, skrzypią jak splecione konary drzewa i coś małego, niemowlęcego raczkuje w moją stronę. Jest całkiem nagie, pokryte śliską substancją, chyba śluzem, wlecze za sobą jakiś sznurek, który po chwili okazuje się nieodciętą pępowiną. Kiedy jest całkiem blisko mnie