brzegu krzesła, natychmiast zadzwoniła na herbatę, przepraszała po stokroć, że tak skromnie przygotowała przyjęcie, ale cóż, w obcym mieście, w obcym domu... Zabrakło łyżeczki, szepnęła Władysiowi, żeby wyjął z neseseru podróżne sztućce. Zajął się tym skwapliwie i niebawem podał żądany przedmiot. Jakżeż okropnie spojrzała matka! <br>- Nie tę! srebrną - powiedziała zbielałymi ze złości wargami. <br>Potem rozkładała i przekładała serwetki próbowała coraz to innych <orig>kombinacyj</> nakrycia, mówiąc nieustannie, uśmiechając się do lustra, co chwila całując w głowę Władysia - ze współczuciem i z żałością, jak człowieka, o którym wiadomo, że niedługo umrze. W oczach Haliny - najpierw zestraszonych i czułych, później pełnych <page nr=57> zdumienia - ukazał się mrok