jakby z przetrąconym grzbietem, przemykającej się od wykrotu do wykrotu, pod krzakami, w mroku, wabionej rozkładem ciała... Ona też nie chce krzywdy człowieka, chce tylko padliny, gnijącego ścierwa. Jej szczęki kłapią, zdolne zmiażdżyć najgrubszą kość. I tamten kulawy wiedział, że tak wygląda jego śmierć. Jeżeli nie tej nocy, to jutro. Pojutrze. Czy nie powinnam była zostać przy nim, rozerwać szmaty, choćby się bronił, ciąć, opatrzyć? Czy zrobiłam wszystko, co możliwe? Ulga, że go podrzucili, oddali własnemu plemieniu, może i rodzinie, oskarża. Leczenie tutaj powinno być gwałtem. Kobiety kołyszące naczynia z zarzewiem jak przed wiekami, mężczyźni strzegą wędrującego stada z włóczniami w