zbytnio wierzyć, gdyż wisiał w słońcu. Zwracała <br>się więc po opinię do domowników, którzy już <br>tego dnia wychodzili. Ale - ale czyż mogło być miarodajne <br>zdanie takiego Jana, który wybiegał po bułki w płóciennej <br>kurtce (nic dziwnego, że było mu zimno), albo takiej Katarzyny, <br>grubej jak beczka, której zawsze było gorąco?! <br><br>Wobec tego ciocia Kazia telefonowała do szpitala do ojca, ale <br>potem przypominała sobie, że ojciec wyszedł z domu o ósmej <br>i że "co innego rano, a co innego w południe". <br>I wychodziła sama na balkon. Jednakże już w przedpokoju <br>zaczynała ją dręczyć obawa, że może się <br>zerwać zimny wiatr albo może się