Załatwił, i jazda! Wszyscy twierdzili, że nawet się pan u nas nie pokaże, żeby się z nami pożegnać. Szkoda czasu! Wyraźnie nie rozumiemy się, a oprócz tego, że się nie<br>rozumiemy, on się orientuje, a ja nie, w czymś, co się wydarzyło podczas mojej nieobecności. Musiało więc jednak coś zajść. Wpatruję się w jego oczy z uporem. Spojrzenie ich jest zmienione przez chorobę, brak im też zwykłej oprawy, rogowych okularów. Maliński oddycha miarowo. Usta ma otwarte. Coraz to wydziera mu się z nich krótkie, lekko spazmatyczne westchnienie. Niepodobna pytać o moją sprawę. Serce mi się zresztą ściska, kiedy patrzę na niego. Na