z trudem wlokę się, centymetr za centymetrem, na drugi koniec lotniska, gdzie zostawiłam samochód. Mija mnie masa ludzi. Dowlekam się, siadam na krawężniku i błagam parkingowego o sprowadzenie mojego samochodu.<br>Ten robi to, po czym staje nade mną:<br>- No i co - mówi - taka sławna, tylu wielbicieli, tyle nagród, takie sukcesy, a jak przyjdzie co do czego, to walizki nie ma kto ponieść...<br>Wsiadam, pokorna już zupełnie, cichutka, czując się tak, jak by mi ktoś ścierał pumeksem całą skórę, zastanawiam się czy jechać do domu czy do szpitala, wybieram dom i mając nadzieję, że dziecko będzie właśnie głodne i stanie się jakiś cud