płochliwy był widocznie. Szczęsny puścił węzeł szkotu, bom opadł, żagiel załopotał wyzwolony, oszołomiony na chwilę, a potem szarpnął i pociągnął jak zastojały koń.<br>- Trzymaj się, Szczęśniak! - zaśmiał się Staszek i coś tam jeszcze wołał, że zobaczy, że na urlop przyjedzie, co brzmiało tak samo głupio jak ten śmiech przy życzeniu, by się poszczęściło.<br>Załzawione światła Celulozy i miasta zostały za rufą. Kołysana głębiną łódź płynęła głównym nurtem, którędy statki chodzą, między wyspą a włocławskim brzegiem, i Szczęsny z namotanym końcem szkota w jednej ręce, z drugą na sterze trzymał kurs na tlącą się w mroku daleką iskierkę bakanu, którą - gdy się płynie