nim, Hansem, po tym chodniku, pod słońcem dziwnie małym, jak przystało na czas wojennych oszczędności. Teraz krasnoarmiejcy z bronią przez pierś ukosem, o ustach pełnych rozległego śpiewu... "Nieee... to ciągle moje kroki. Idę sobą". <br>Stopnie. Walizka jakby cięższa. <br>Drzwi były uchylone, w sam raz dla popołudniowego grzesznika. Uderzył go zapach dębiny. Drzwi były nowe. Tęgie filunki obnażały intymne dzieje drzewa. Tuż przy twarzach kłębiły się słoje miodowoszare i naraz się urywały, pewnie po amputacji konaru. <br>Wszedł i poczuł przypływ czegoś swojskiego. W nawie było jasno. Na prawo, w ławce, dwie kobiety, na lewo pewnie emeryt, w szarej kurtce. <br>Przez wysokie okna