oto <br>strofą:<br><br><q>O, nazbyt wiele słów już pochwyciło ucho,<br>By nie ważyć każdego rzuconego brzmienia<br>I milcząc ponad treścią unosić się głuchą,<br>Jak złoty promień prawdy, jak język sumienia.</><br><br>Prosta konstatacja, że zabrakło głosu Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej w tym <br>pierwszym przełamaniu się poezji jej kręgu w latach dwudziestych, <br>byłaby tyleż efektowna, ile niezwykle uproszczona. Bo mimo lirycznych, zwłaszcza <br>towarzyskich, powiązań z najświetniejszymi poetami tamtych czasów, jej poezja <br>stanowiła zjawisko odrębne, budowane na zupełnie odmiennych podstawach. Gdy <br>skamandryci wkraczali do literatury z hasłami dotarcia z poezją codzienności <br>do mas czy tak zwanego szarego człowieka, stosunek Pawlikowskiej do świata był <br>diametralnie różny. Z