raz po raz ze zniekształconymi z wściekłości okrzykami; mogę zaledwie łapać myśl przewodnią, którą jest idea, że całe należne im jedzenie rozdzieliłem między swoje kochanki. Migają mi przed oczami bezzębne usta, pomarszczone, wykrzywione złością jędzowate twarze, kosmyki siwych włosów wymykające się spod czepków. Myślę sobie, że tak musiały wyglądać "tricoteusy" lżące dumnego arystokratę na szafocie. Klaus usiłuje opanować sytuację, zasłania <page nr=65> mnie własną piersią, rozpędza, krzyczy (to nie jest jeszcze ten krzyk zasadniczy, Klaus nie dziwi się dezorganizacji sali: wobec tamtego okropnego zdarzenia jest to tylko konsekwentny krok naprzód w waleniu się świata), a ja stoję blady, ze skrzyżowanymi rękami i rzeczywiście