wieczorem obok <br>swetra zastępującego mu poduszkę. Jest! Chwycił - i <br>zerwał się na równe nogi, pełen obrzydzenia i strachu. <br>W ręce trzymał coś śliskiego i długiego, coś, <br>co owinęło mu się wokół dłoni i wolno sunęło <br>do ramienia. Drugą ręką próbował uwolnić się <br>od wstrętnego uścisku, ale lewa dłoń, ciężka <br>i nagle boląca, nie chciała go słuchać. Opadała, <br>rosła, wchłaniała ją woda. Zrobił rozpaczliwy <br>wysiłek. Ręka została w wodzie, uniósł się <br>on sam, kaleki; szałas rozpękł się na dwoje, maź <br>bluznęła w twarz, zachłysnął się i wtedy <br>w dali zobaczył światło. Mały, jasny punkcik, niczym <br>płomień zapałki albo świecy stojącej w oknie