więc czekała mnie oto, dwudziestoletniego młodzieńca, pierwsza praca zarobkowa, pierwsza "posada". Miałem przed tym <br> wyjazdem w nieznane sporą tremę, bo nie byłem pewny moich uzdolnień pedagogicznych, jako że zdarzyło mi się dotąd jedynie pomagać pewnemu, wyjątkowo tępemu, koledze, który nie mógł sobie dać rady z łaciną. Robiłem to jednak przecież nieodpłatnie i nie czułem się tak bardo odpowiedzialny za wyniki. Ale było też we mnie teraz przeczucie czegoś, co w tej mojej przygodzie pedagogicznej miało wykroczyć daleko poza jej "pedagogiczność". Zwiastunem tego zresztą i zapowiedzią była osoba angażującej mnie w celu tak, bądź co bądź, prozaicznym, jak aplikowanie bezbronnemu malcowi podręcznikowej