miski zupy każdy dostawał pajdę, czterysta gramów czarnego chleba - był zakalcowaty, ciężki, ale jeszcze ciepły. Jadło się go wstrzemięźliwie, bo był to zapas, który musiał wystarczyć do następnego wieczoru. Dzieciom przypadała zupa rzadsza, z wierzchu kotła, i chleba gramów dwieście.<br>W każdym razie wejście w opary stołówki to była najmilsza pora dnia. W kolejce do kotła można było pogadać i pośmiać się, tak jak śmieją się ludzie, których niebawem czeka coś przyjemnego. Właśnie owa iskra podniecenia, jakby miał ich powitać weselny stół z blinami, kiełbasami, sałatkami i prosięciem z rożna pośrodku. Łaskotał cudowny apetyt, choć to była tylko <orig>łapsza</>. Każdy solennie