i zwątpienie, które korzystało z najmniejszego wyczerpania, żeby przyjść i zabić nadzieję. Odpisywałam na listy, adresowałam koperty, pisałam podania, oddalając w myśli moment wyjazdu. Tak trudno było mi uwierzyć, że jakakolwiekręka chirurga zdoła uspokoić głuchy, nierówny rytm mojego serca. I jednak chciałam wyjechać. Nawet śmierć wydawała mi się lepsza od powolnego dławienia się własnym oddechem. Wyczerpana walką, jaką toczyła we mnie nadzieja ze zwątpieniem, postanowiłam wyjechać tylko po to, żeby móc szybciej umrzeć. Tymczasem profesor leczył mnie forsownie i kiedy nadszedł maj, wysłał mnie do sanatorium w Żegiestowie.<br><page nr=88> Nie zapytałeś, przyjacielu, dlaczego smutna powróciłam z sanatorium. Sądziłeś, że to znużenie nie