Zarząd nie chciał się wtrącać w prywatne konflikty swych członków i nie interweniował w sposób drastyczny. Ot, rozmowa, perswazja, przyjazne słowa. Żadnych gróźb, żadnych nakazów. Byliśmy zawsze wyrozumiali dla ludzkich słabości i zdawaliśmy sobie sprawę, że wielu jest wśród nas dziwaków, wiele indywidualności i charakterów, trzeba więc traktować kolegów z powściągliwą wyrozumiałością. Nawet Juliusz Wirski był przez nas tolerowany, choć dawał się nam we znaki niemal codziennie, gdy zachodził do biura. A był to człowiek, który potrafił wyprowadzić z równowagi nawet Jana Wiktora, uchodzącego za prawie świętego.<br>Między mną a Janem Bolesławem Ożogiem nigdy nie dochodziło do sporów czy kontrowersji. Wręcz