każdy smak wywodził się z drewna, jeśli nie bezpośrednio, to z pyłu drzewnego, tak. Wszystko zawierało w sobie tartak: kałuża, w której się odbijał, rozmowa, dym drzewny, pył za kołnierzem i w gardle. Nieważne, dało się z tym żyć, posada była dobra, jak na okoliczności okupacyjne, a on nie miał przecież żadnych zdolności manualnych, nie znał żadnego rzemiosła. Miał tu spokój, pieczątkę, gdzie należy, w kennkarcie, i kartki, a dodatkowo zniewalającą nudę, nudę i nudę. Nagapiwszy się, Jassmont oparł głowę na ręku, próbował drzemać. Nie dane mu było zmrużyć oka. Wpadł Boczkowski. Zakręcił się, usiadł za biurkiem, za którym rzadko siadał