co pozostawało do roboty, to jeszcze przez godzinę czy dwie przelewanie z pustego w próżne. Ale nie uciekłem. Nie uczyniłem tego przez wzgląd na księdza de Vos. Nie byłem ciekaw tego, co mi powie. A w tym stanie wzburzenia, w jakim się znajdowałem, z pewnością nie nadawałem się na żaden przekaźnik moralnego wsparcia, o którym wspomniał ksiądz de Vos. Absurdem było także kłócić się z nim, jak byłoby kłócić się z listonoszem, że wiadomości w liście, który przyniósł, są złe. Nie ruszyłam się jednak z miejsca. Nie byłem zdolny. Właśnie przez wzgląd na niego, na księdza. Wyczuwałem dobrze, że i jemu