ten bluźnierca dalej wyrzucał im "zabombony jakieś zacofane i znowuż tylko same zabombony", aż poczęli weń ciskać, czym się dało. Ktoś rzucił śmietniczką, ale on - nie przestając <page nr=56> gadać - odbił łokciem i śmietniczka wyrżnęła księdza w czoło, aż się złapał za głowę obiema rękami.<br>- Synu, broń! - jęknął ojciec. - Dobrodzieja biją! Szczęsny skoczył naprzód. Trzasnął szczekacza z całej siły, aż tamtemu - tak pod kostkami poczuł - nos chrupnął. Zwalił się na niego, ale w tej chwili Marusik w ucho go zdzielił. Całe szczęście, że przytomnie, nie pięścią, ale dłonią. Szczęsny wywinął kozła, rąbnął o kant stołu i padł u nóg księdza.<br>Krzyk wtedy buchnął